Ot, kolega misjonarz ściąga mnie z mojej drogi, bo samochód odmówił posłuszeństwa.
A tak naprawdę jest to poważna awaria która unieruchomi pojazd na długi czas..
Cóż, nic nowego..
Samochody, jak wszystko inne, się psują.
To co w tej historii jest jednak trudne, to fakt, że pojechałem po rury do studni dla jednej wioski, która poprosiła mnie o pomoc, bo mają problemy z dostępem do wody.
Samochód popsuł się 5 minut po przekazaniu rur.
A problemy z nim zaczęły się wtedy, kiedy zdecydowałem się odwieźć pod sam dom chorego, którego nie można było nawet dotknąć, przenieść, nie mówiąc o chodzeniu. Tak bardzo był obolały..
Gdybym został na drodze, nie miałbym dzisiaj problemów...
Samochód służy jako karetka, ostatnio wiozlem nim zmarłego. Wożę piach, kamienie, cement na kaplicę czy studnie.. Etc.
Znowu będzie trudniej.
Prozaiczna historia. Nie wzrusza jak los głodnych dzieci.
Ale jak o wiele trudniej pomóc potrzebującym bez środka lokomocji..
22-11-2012 08:19 Id al-Adha ...czyli Święto barana... najważniejsze święto muzułmańskie... - odbyło się niedawno.
Odwiedziłem akurat sklepik jednej z naszych 2 muzułmańskich rodzin i... wróciłem do domu z prowiantem: jak widać oprócz znanego napoju (wiedzą, że piję, bo u nich kupuję) dostałem też kawałek pieczonego barana.
Nasi muzułmanie generalnie są życzliwi (ostatnio nawet chłopak z zaangażowaniem mył mój samochód, a kiedyś wcześniej jego siostra włączyła się do mycia... sprzętów z kościołą).
Ale w święto barana mają też przykazanie, by dzielić się tym co mają.
Tak też i ja miałem smaczną kolację :)
19-11-2012 22:33 PortretDla tych, którzy zapomnieli moje oblicze, zamieszczam najświeższy portret, wykonany (w ciągu chyba 5 minut, mazakiem na kartce przyłożonej do ściany) przez mojego nastoletniego sąsiada.
Proszę zwrócić uwagę na finezję niektórych szczegółów :)
9-11-2012 20:42 Z rana Internet mnie ostatnio nie rozpieszcza, więc i ja nie rozpieszczam czytelników zbyt częstym pisaniem.
Na dzisiaj tylko obrazek z dzisiejszego poranka.
Poranka z kończącej się pory deszczowej w tropikalnym lesie deszczowym.
W lesie w którym to właśnie mam przyjemność mieszkać :)
23-10-2012 09:55 Pod kroplówką...nie, ja nie o tym, o czym myślicie. Ale do rzeczy.
*
Często otrzymuję pytanie: jak wygląda mój dzień. Opiszę więc (po części) moje ostatnie 2 dni...
Niedziela zaczęła się spokojnie. Po pierwszej Mszy pojechałem do wioski oddalonej o ponad 20km, gdzie miało miejsce parafialne spotkanie dzieci. Było ich ponad 100. Najodważniejsze przyszły ponad 30km pieszo.
Kiedy dojechałem, poinformowano mnie, że 11 letnia Brenda jest b.chora. Co robić? Trzeba ją zawieźć do ośrodka zdrowia (15km). Pojechaliśmy, podczas kiedy pozostała dzieciarnia czekała. Na szczęście pielęgniarz był na miejscu. Goraczka też - niestety - była na miejscu: 40,3. Zastrzyk, kroplówka, chinina (brr). Zostawiłem Brendę pod opieką i wróciłem.
Po Mszy i po spotkaniach - kwestia powrotu. Nie licząc tych, którzy mieli do przejścia tylko 5-10km, pozostały 74 osoby. Szybka decyzja - wsiadają najmłodsi, starsi - powrót pieszo.
Wsiadło prawie 30 osób (nie, nie mam autobusu, ale mam sposoby na upchnięcie). Po drodze podeszczowa ślizgawka, przystanek przy ośrodku : Brenda ma się lepiej. Dojechaliśmy prawie do końca. Zdecydowałem, że ci najbardziej oddaleni przejdą jednak pozostałe 8km (nikt nie narzekał), a ja wrócę po resztę. Żal mi było tego ludu.
Tyle, że bak był już prawie pusty. Znalazłem jakiś bidon z ropą i dolałem.
Ruszam. Po 2 km czuje, że samochód zwalnia, aż wreszcie byłem zmuszony się zatrzymać. Na pewno to to *nowe* paliwo.
Wracam pieszo, łapię potem jakiś przygodne moto-taxi. Ładuję trochę *lepszego* paliwa, biorę sprzet. Wracamy taksówką. Leje. Ślisko.
Na miejscu robię... tytułową kroplówkę: paliwo wlewam do butelki a stamtąd rurką do pompy. Zaczyna kręcić obiecująco. Ruszam w dalszą drogę kręcąc kierownicę prawą ręką i trzymając butelkę na zewnątrz (cieknie!) lewą. Niestety nadzieja trwała krótko. Z bólem serca postanawiam wrócić do bazy. Jest już ciemno. Ostatnie kilometry przebywam z prędkością taką, że licznik nawet nie drgnie.
Włączam agregat (nowy!), żeby podładować baterie. Z ubrania cieknie ropa. Nie ma co tego zostawiać w takim stanie. Wrzucam do pralki.
Po 10 minutach...Gdzie jest telefon?
...
Tak, to prawda.
Nie będę robił reklamy marce, ale mimo wszystko telefon się uruchomił (nie dam rady opisać wszystkiego).
***
Nazajutrz próbuje dodzwonić się do mechanika. Nie idzie. Kładziemy na ziemię bambus z anteną, robię poprawki.
Dodzwaniam się. Nie może przyjechać. Może jutro.
Gdyby chodził internet, znalazłbym może jakiś przepis na sukces. Nie chodzi.
Robię co mogę i samochód też robi co może i jak może - ale jedzie. Wolno, ale..
Postanawiam ruszyć w trasę. Wariactwo. 48km drogi.
Ruszam. Po drodze mam przynajmniej 4 bardzo silne wzniesienia (może nawet 30%). Jadę 20-30km/h. Im bardziej gazuję - tym samochód bardziej słabnie. A więc by jechać szybciej - muszę jechać wolniej. Powoli uczę się tej techniki.
Przede mną największe wzniesienie, w języku lokalnym *wzgórze orła*. Postanawiam się rozpędzić zjeżdżając, żeby jakoś wjechać na górę. Kiedy już się dobrze rozpędziłem, PUFF, w tym momencie otwiera się maska z przodu, odrywa z jednej strony i uderza w szybę. Szyba wytrzymuje (sic!) a maska się wgniata (sic!). Gdyby się urwała...na pace z tyłu miałem paru chłopaków zabranych na okazję...jadących na stojąco...
+
Przywiązaliśmy maskę kawałkiem gumy z dętki.
Zabrałem jeszcze chorego do szpitala.
Jadę dalej. Zostało 17km. Najgorsze górki za mną! Hurra!
Dojeżdżam do...hmmm. Tam był mostek, teraz jest spychacz i ... robią most. Droga odcięta! Dlaczego nie zostawiliście jakiejś informacji przy wjeździe na drodze? Patrzy na mnie...
Pozostaje: zostać w wiosce i przenocować czekając na koniec prac, wrócić do bazy albo pojechać objazdem: 160km. Jest jeszcze jeden objazd: 250km.
Którą wersję wybrałem? Oczywiście trzecią.
Wracam moimi górkami, wkraczam w krainę równin... i błot... i strumieni płynących drogą. Udaje się przejechać. Woda wlewa się do środka.
Co jakiś czas dopompowuję paliwo ręczną pompką, Toyota rusza z kopyta, by za chwilę znowu zwolnić. W jednej wiosce staje wręcz. Zaczynam się rozglądać za miejscem do spania (jest już ciemno). Pompuję - znowu rusza. I znowu górka, szeroka ledwo na 1 samochód - a z góry busik. Moja Toyota nie ma siły zrobić potrzebnych manewrów, mijamy się o milimetry. Ktoś z busika (przecież nie ma szyb) krzyczy: pere Mirek, ktos inny *dzien dobry* po polsku...Samochod znowu staje. Tym razem w błocie. Muszę wysiąść by włączyć napęd na 4 koła i dopompować.
Jadę z otwartym oknem, w którymś momencie wpada świetlik i siada sobie na mojej bluzce, spaceruje po mnie swoim zielonym krokiem. Czysta poezja...
Ok. godz. 20 docieram do asfaltu, potem do stacji benzynowej, a potem do Doumé.
Jest 21. Dostałem od kogoś z wioski gotowane ryby. Odgrzewam je szybko, zjadam, paciorek i ... odpływam...
___
Nb1. Gratuluję, jeśli dotąd dotarliście. Rzadko się tak rozpisuję, ale oprócz krótkich historyjek, od czasu do czasu taka też może dobrze zrobi.
Nb2. Brenda jest w domu i czuje się lepiej. Zatrzymałem się tylko w ośrodku by opłacić fakturę za jej leczenie.
Nb3. Samochód jest u mechanika. Niestety pompa do naprawy.
Nb4. Gdbyby ktoś pytał, to wczoraj miałem wyjechać na kilkudniową rekonwalescencję po chorobie i po nadmiarze pracy. Po raz enty moje plany w tym względzie idą w łeb. Następny ewentualny wolny termin na odpoczynek: 12 listopada.
Nb5. Bardzo dziękuję Panu Mateuszowi i jego kolegom za akcję adopcji mojej Toyoty, jaką podjęli kilka tygodni temu. Tak tak, coś takiego też istnieje. Wiele razy podczas mojej przeprawy o Was myślałem. Z wdzięcznością.
Nb6. Moja Toyota ma dziesiąty rok. Przejechałem nią po kameruńskich drogach prawie 160.000km.
(mój bohater następnego poranka)
Nb7. Mojego zdjęcia z tego poranka raczej nie pokażę. Internet obfituje już w wiele drastycznych obrazów ;)
15-10-2012 20:06 Czarno widzęOstatnio tłumaczyłem osobom, które współczuły mi, jaki to ja jestem samotny, że nie jest tak źle, że np. ile to ubiłem szarych stworzonek w ciągu ilu dni (nocy właściwie).
A dzisiaj pojawił się nowy dowód.
Obudził mnie jakiś dziwny szum. Hmm. Nie, to nie mogły być myszy.
Zapaliłem światło, a tu..po prostu.. czarno widzę. Wszędzie, na podłodze, ścianach, suficie, na łóżku… miliony czarnych, gryzących mrówek.
Zaciekawiło mnie, że przed snem zupełnie zaskakująco przykuła moją uwagę butla ze sprayem przeciw wszystkiemu. Stała tam od miesięcy. A tu nagle, tchnięty jakimś nieziemskim natchnieniem zwróciłem na nią uwagę.
Oczywiście nie wystarczyłaby ona na to całe towarzystwo, ale przynajmniej przetarłem sobie szlak do wyjścia i znalazłem moją „magiczną kredę”, czyli chiński środek na owady – najskuteczniejszy jaki znam.
Wystarczyło kilka kresek i już ta droga stała się dla moich gości paraliżująco nie do przejścia.
Zrobiłem nocny obchód wokół domu. Róg mojego pokoju stał się jedną ze ścieżek. Rekonesans nie trwał długo. A szkoda. Bardzo chętnie podzieliłbym się z wami wynikami testów, po których mógłbym z naukową dokładnością określić po jakim czasie t od stanięcia na ścieżce mrówek, można poczuć ich ukłucie na udzie, a po jakim czasie t2 na szyi. Ciekawe jest też, dlaczego nie czuje się, kiedy mrówka wspina się, nie wiadomo nawet jak, po tobie, a dopiero tylko wtedy, kiedy wpija się w ciebie łapczywie.
Szum w pokoju to nie tylko mrówki: wszystko co żywe z pośpiechem opuszczało moje okolice. Tak, mrówki są najlepszym przyjacielem człowieka. Wprawdzie mogą cię pożreć żywcem (gdybym był np. obłożnie chory, hmm…), ale odgonią od ciebie karaluchy, chrząszcze wszystko, co żywe.
I na koniec jeszcze jedna perełka.
Wreszcie, po długich bojach, pod jakimś znowu innym natchnieniem, przenieśliśmy klatki z królikami w nowe miejsce. Kilka godzin potem przeszły przez stare miejsce tabuny mrówek. Kto wie, czy króliki przeżyłyby do rana, gdyby moi goście zaopiekowali się nimi.
Wątpię.
Chyba ktoś mi podesłał anioła od królików….
Dziękuję.
...Czy wiesz, że Polska mogła mieć kolonię w Kamerunie?
Zalazek polskiej kolonii w Kamerunie powstał w 1882 roku za sprawš polskiego podroznika i badacza Afryki, Stefana Szolca-Rogozińskiego.
Spedzil on w Afryce ponad dwa lata.
W 1884 r. otrzymał od tamtejszych klanów ziemię i założył polska kolonię,
która miała powierzchnię zaledwie 30 kilometrów kwadratowych.
Niestety kilka miesięcy pózniej, przybyli na te tereny Niemcy i Anglicy.
Niemcy zaczęli w ekspresowym tempie podpisywać z tubylcami +traktaty+ i przejmować ich ziemię.
Rogoziński oddal polskš kolonię pod protektorat brytyjski.
Powrócil do kraju, przekazujšc kolekcje etnograficzne muzeum krakowskiemu,
a antropologiczne Akademii Umiejętnosci w Warszawie.
W 1885 r.zginał w Paryżu pod kołami omnibusa.
Jesli masz propozycję, sugestię, zapytanie itp. napisz poniżej...
Napisz swój adres email, jesli chcesz otrzymywać najnowsze informacje...